Słaba płeć? Nie sądzę. XVIII Przejście Dookoła Kotliny Jeleniogórskiej


Po raz pierwszy podjęliśmy wyzwanie Przejścia, czyli pokonanie ok 145 km dookoła Kotliny Jeleniogórskiej. Kilka słów o samej imprezie – nie jest to typowy bieg górski, nie ma tutaj rywalizacji, ani klasyfikacji, więc czasy i miejsca są do naszej wiadomości jeśli nas interesują, ale medalu za dotarcie do mety nie będzie. Zamiast tego dyplom i satysfakcja.

Możemy iść, ale będą jaja.

Możemy iść, ale będą jaja.

Wszystko zaczęło się w 2004 roku gdy trójka przyjaciół wymyśliła, że przejdzie właśnie dookoła Kotliny przez Karkonosze, Rudawy Janowickie, Góry Kaczawskie i Góry Izerskie. Pierwsza próba skończyła się dla nich w okolicach 90 kilometra i obiecali sobie, że za rok spróbują znowu. Niestety kilka miesięcy później GOPRowcy Daniel Ważyński i Mateusz Hryncewicz zginęli w lawinie śnieżnej w rejonie Kotła Małego Stawu. Dla uczczenia ich pamięci w 2005 roku piątka śmiałków podjęła się kolejnej próby Przejścia, dwójka dotarła do mety. W kolejnym roku impreza została otwarta dla ludzi spoza GOPRu i stopniowo, z roku na rok przybywało chętnych i rozrosła się do tego co znamy od kilku lat, gdzie już same zapisy są wyzwaniem i zdobyły miano „nocy szybkich palców”. Kolejny rok z rzędu zapisy skończyły się w kilka minut. W tym roku na 500 uczestników do mety dotarło 194. U mnie i Ewy wyglądało to tak:

Wyjazd z Krzeszowic coś koło 6:00 żeby zdążyć na odprawę, przebrać się, zjeść coś i podrzucić dziecko babci i dziadkowi. Nie tak jak na Kieracie wszystko na wariackich papierach. Plany, planami, ale tu postój, tam korek i skończyło się tak, że wysadziłem Ewę z Norbertem przy naszej bazie wypadowej,  ja leciałem po pakiet startowy, a następnie jak zgarniałem Ewę na szybko zaliczałem ostatni ciepły kibelek, banana w ramach solidnego posiłku przed startem i ekspresowe smarowanie stóp cudokremem przy stole żebyśmy zdążyli chociaż na 12:00 i punktualnie wystartowali…

Trucker z poczuciem humoru

Trucker z poczuciem humoru

Na szczęście namierzamy parking blisko startu, 50 zł za 2 doby i 10 minut przed czasem możemy uspokoić oddech, uśmiechnąć się do zdjęcia i nie myśleć o tym ile mamy do przejścia. W tym miejscu przy okazji dziękuję jednej Pani która ma dobrą pamięć… dam jeszcze dobrą radę osobom które chcą wystartować w tego typu imprezie, jeżeli zgodnie z regulaminem jest wymagana apteczka z konkretnym wyposażeniem to organizatorzy raczej zdają sobie sprawę, ze na takim dystansie i w takim terenie faktycznie może się przydać i lepiej nieść te kilkaset gramów więcej.

Wracamy na linię startu. Przemowy, minuta ciszy dla Mateusza i Daniela. Trochę kropi. Lecimy. Mieliśmy zamiar zrobić raczej częściowe Przebiegnięcie Dookoła Kotliny Jeleniogórskiej, ale bez szarżowania na podbiegach, więc początkowy odcinek ze Szklarskiej Poręby na Szrenicę podchodzimy w miarę sprawnie i zaczynamy jakieś truchtania dopiero na grzbiecie. Cały czas jesteśmy w chmurze, więc widoki ograniczają się jedynie do przyszlakowych skałek. Pod górę marsz, w dół zbieg i tak cały czas do PK1 na przełęczy Karkonoskiej. Idzie się super, po drodze rozmowy z innymi uczestnikami, nie ma rywalizacji, więc jest więcej czasu na integrację. Poznajemy np. wesołą ekipkę, dzielimy się swoimi przeżyciami, jednej uczestnik stracił kijki już po pierwszych 30 minutach ( po prostu dłużej nie chciało mu się z nimi walczyć żeby się rozłożyły i je wyrzucił), druga uczestniczka opowiada, że to jest jej 4 przejście i w ogóle, to teraz robi ciągiem Koronę Gór Polski, w środę jeszcze była na Rysach, w czwartek wolne, w piątek stert w Przejściu na dystansie 140 km… luz. Do tego niektórzy szybciej chodzą niż my biegamy, więc… całe szczęście, że to nie jest wyścig. Dobra koniec dygresji, bo uczestników 500, plus kilku samozwańców którzy pokonują trasę Przejścia dla siebie, więc jakbym chciał każde spotkanie przytoczyć to by się zrobiła debata jak w Izbie Lordów, a nie ekstremalne wyzwanie.

Trzy Świnki

Trzy Świnki

Po minięciu Przełęczy Karkonoskiej

Po minięciu Przełęczy Karkonoskiej

Gdyby nie te chmury to by było widać góry

Gdyby nie te chmury to by było widać góry

Śnieżka coraz bliżej

Śnieżka coraz bliżej

Po minięciu Tępego Szczytu zaczyna się pokazywać między chmurami Śnieżka, na razie samopoczucie jest na duży plus, piękne te Karkonosze, tylko biało od tych chmur trochę za bardzo. Po drodze dostawaliśmy rady żeby nie zatrzymywać się w Śląskim Domu przed Śnieżką bo to rozleniwia, jednak zaryzykowaliśmy i szybka herbata z przegryzką dały powera. Z resztą nie tylko my pilnowaliśmy czasu żeby się nie zasiedzieć bo zaraz za nami do schroniska wpadł trzyosobowy zespół pod kierownictwem kobiety, która okrzykami rzucała hasła Tempo! 20 minut, zaraz wychodzimy! 15 minut! Śmiałem się po cichu w duszy, ale przy naszym stoliku to wyglądało podobnie. Swoją drogą, Śnieżka to okolice 20 km, do tej pory Ewa wydłużała czasy truchtania i cisnęła z przodu, a na Śnieżce wiało jak… na Śnieżce i pomyślałem, że teraz ja będę w swoim żywiole. Lubię halny, mogę cisnąć pod górę. Nie tym razem, poszła jak mały, solidny, ruski czołg i tylko oglądałem jej plecy i co 10 sekund słyszałem pytanie „Mam jeszcze numerek?!”. A wiało przeokrutnie i numerki może nie latały (wszyscy dobrze wiedzą, że trytytka wytrzyma nawet zrzut bomby wodorowej), ale peleryny itp już. Nie jedną potargało w strzępy i nie jednego uczestnika rzuciło no łańcuchy (już wiadomo po co tam są). Jedni podczas podejścia wspominali, że tak jak Babia Góra jest Królową Niepogody, tak, Śnieżka jest Królową Wiatrów, lub po prostu mówili, że to wredna małpa. Na Śnieżce jesteśmy po raz drugi w naszej górskiej karierze i widoki ponownie zapierają dech w piersiach. Nic nie widać, a wiatr tak p… wieje, że trzeba krzyczeć do siebie.

Na Śnieżce znowu wieje

Na Śnieżce znowu wieje

Na szczęście później jest dłuuuugi zbieg do Przełęczy Okraj, w archiwalnych relacjach czytałem, że jest to jedna z bardziej masakrycznych części trasy, nam akurat podeszła i spokojnie lecieliśmy w stronę schroniska i PK2. Lecieliśmy, lecieliśmy, aż wylądowaliśmy w Czechach. Schronisko było po lewej stronie, a my wygodnie, tak jak asfalt w dół prowadził w stronę Horni Mala Upa. Pierwsze nieplanowane metry zdobyte.

Nigdy nie wiesz za którym krzakiem czai się ktoś z aparatem

Nigdy nie wiesz za którym krzakiem czai się ktoś z aparatem

Wracamy z radosnymi minami po zrobienie nadprogramowych metrów

Wracamy z radosnymi minami po zrobienie nadprogramowych metrów

34 kilometr, schronisko na Przełęczy Okraj. Ciasno, ale przytulnie, płatność tylko gotówką, na szczęście na zupę i ciastko wystarczyło. Kto się powstrzymał i nie zjadł ciastka?

Wracamy na szlak, od tego momentu przez co najmniej 60 km nie wejdziemy do schroniska, ani cywilizacji. Zaczyna się ściemniać, odpalamy czołówki i najpierw się obniżamy do Przełęczy Kowarskiej gdzie żegnamy się z Karkonoszami i rozpoczynamy podejście na Skalnik. Nigdy nie zwiedzaliśmy Rudaw Janowickich, więc nocą we mgle będzie idealny debiut. Nie przeoczymy żadnej atrakcji, ani żadnego punktu widokowego. Swoją drogą nie wiem czy od Przełęczy Okraj, czy dużo wcześniej może nie to, że łapał mnie kryzys, ale na pewno czułem, że to nie jest mój dzień. Ja rozumiem, że Ewa może prowadzić i nie raz tak było, ale od tego momentu to mnie normalnie holowała. Nie wiem czy większym wysiłkiem było ciągłe maszerowanie, czy nienarzekanie.

Rudawy jak już wspomniałem całe we mgle, momentami tak gęstej, że błędnik szalał i nie tyle nie było wiadomo gdzie jest prawo, gdzie lewo, ale czasami góra, dół. A ścieżka błotnista i mimo tych 500 uczestników to raczej tak kameralnie pokonywaliśmy to pasmo sami, lub w grupie do 5 osób. Przy okazji spotykamy zawodnika z Krakowa z którym do 95 kilometra będziemy się wyprzedzać na trasie. Skalnik zdobyty w środku nocy, fota jest, więc jeszcze 2 szczyty do KGP mi zostały. Wejście było męczące, ale zejście to była bez dwóch zdań najgorsza część trasy. Nie będę tutaj biadolił, bo jak szedłem (oczywiście za Ewą) to też nie biadoliłem, ale po prostu było najgorzej. Na domiar złego w którymś momencie jak chcieliśmy przyspieszyć walnąłem małym palcem prawej stopy w kamień i wtedy do mnie dotarło, że zbyt lekkie i miękkie buty na taką trasę to jest jednak zły pomysł. A konsekwencje tego zdarzenia będą w dalszej części, a dyskomfort utrzymuje się jeszcze podczas pisania relacji.

PK3 (49 km) Dzicza Góra. Leżaczki! Przepraszam drogie Panie, ale na 49 kilometrze dżentelmenów już nie było i działała zasada kto pierwszy ten lepszy. 3 smarowanie stóp, 1/3 dystansu, pierwsze bąble (w tym jeden malutki nad małym paznokciem). Nie jest źle. Ekspresowa 2 minutowa drzemka przy ognisku, połączona z ubrudzeniem się w błocie i węglu. Można iść dalej. Kierujemy się w stronę Janowic Wielkich i zamku Bolczów, poszło dobrze, po drodze zdejmując czapkę rozwaliłem sobie czołówkę. Na szczęście bez większego uszczerbku dało się ją poskładać do kupy i dalej działała.

Janowice Wielke = BUFET! VEGE ZUPKI! Ależ to była ekstaza. I nawet herbatę mieli! Jedzenie pyszne, 4 smarowanie stóp, tym razem przy stole gdzie inni jedzą, ale już nikt się tym nie przejmował. Ewa znowu śpi ekspresowo. Kurde nawet spała szybciej niż ja.

Ruszamy w stronę PK4 (59km) po drodze atakując sklepik spożywczy. Widać, że właściciel zna imprezę i wie, że jak zarwie nockę to może się nieźle obłowić, a 500 osób na każde jedzenie będzie patrzyło jak na produkt impulsowy. Swoją drogą to tak dobrych pischingerów nigdy w życiu nie jadłem.

Mijamy PK4 i zostawiamy kolejne pasmo za plecami, witamy się teraz z Górami Kaczawskimi. Mgły ustępują, przed nami 7 kilometrów dreptania pod górę w większości nudnym asfaltem, nikogo przed nami, nikogo za nami, można wyjadać smakołyki z plecaka;) Jak jesteśmy ostatnie kilkaset metrów przed PK5 – Przełęcz Komarnicka, nie możemy namierzyć dróżki i szlaku na łące, przez co trochę krążymy i przemaczamy buty doszczętnie, a Ewa w takim tempie chodzi góra-dół w poszukiwania ścieżki, że w końcu dogania pierwszy kryzys. Najwyższa pora, 66 kilometrów w nogach to mogę trochę poprowadzić swoim ślimaczym tempem. Namierzamy w końcu drogę, przechodzimy między Barańcem i Skopcem, docieramy do słynnego drzewa sandałowego, które odwiedziliśmy kilka lat temu przy okazji powrotu z urlopu. Trawy trochę nas wypruły, Ewa zawija się w folię NRC i usypia w trawie, ja jako troskliwy mąż okładam ją kijami. Żeby tej folii jej nie podwiewało. Sam siadam na ławeczce i przysypiam oparty o drewniany słupek. Jest za zimno żeby zdjąć buty i ogarnąć stopy, a wredny wiatr podczas snu zdejmuje mi kaptur. Po 20 minutach Ewa się budzi, mówi, że jest super zregenerowana i musimy iść żeby się rozgrzać. Nie będę biadolił. Nie będę biadolił… No może trochę. Docieramy do miejsca startu Połowy Przejścia, na razie jeszcze jest tutaj pusto (pomijając zmęczonych życiem, śpiących w foliach NRC uczestników Przejścia pochowanych po kątach), ale za kilka godzin zrobi się tutaj ruch. Taka trochę droga bez historii, góra, dół, góra, dół, o PK6 – Okole, 75 km. Czyli jest pięknie, do tego jak się dowiadujemy jesteśmy chyba na 72 pozycji. PK6 – NAJLEPSIEJSZY PUNKT NA TRASIE. Był tak dobry, że po pysznej kawie rozpuszczalnej (mimo, że na ogół piję parzoną) usnąłem na ściółce leśnej. Jedzenie i cała reszta tak dobra, że aż się ruszać nie chce, ale na pewno warto się było spieszyć na ostatni kawałek ciasta czekoladowego. Tutaj znowu Ewa wykazała się szybkością i zjadła zanim zobaczyłem co jest do jedzenia. W sumie do tej pory się zastanawiamy czy to było ciasto dla uczestników, czy po prostu któryś wolontariusz nie miał później deseru do kawy?

Trasa Przejścia wiedzie przez Roswell?

Trasa Przejścia wiedzie przez Roswell?

Góra, dół, góra, dół, najwyższe daleko to Okole

Góra, dół, góra, dół, najwyższe daleko to Okole

Szczyt Okola

Szczyt Okola

Ach te widoki!

Ach te widoki!

Spojrzenie na stopy. Ojoj. Pęcherze, bąbelki, obtarcia, to znamy, ale z tym małym palcem u prawej stopy to dobrze nie będzie. Cudokrem, skarpeta, idziemy. Zdobywamy Okole, w końcu dobrze się czuję. Tzn. czułem się dobrze już w Karkonoszach bo bieganie w softshellu z plecakiem po błocie, no to musi być później dobrze czuć. Ale chodzi mi jeszcze o taki stan regeneracyjnej szczęśliwości, coś jakby wejść na Manaslu w Himalajach, albo Gaiki w Beskidzie Małym. Na szczycie Okola są skałki, jest mała platforma – wchodzę tam mimo, że szlak prowadzi bokiem. Jest moc! Ewa tylko powtarza – „Żebym tylko później nie słyszała, że cię nogi bolą”. Zaczynamy zejście. Po drodze widzimy kogoś śpiącego w paśniku. Tak, w paśniku, takim z którego dzikie zwierzęta jedzą. Przejście Dookoła Kotliny Jeleniogórskiej może zmęczyć. Nagle, jak mnie palec nie rozboli! Aż musiałem usiąść z wrażenia. Gramolę się na jakiś pień przy ścieżce, zdejmuję z lekką obawą skarpetkę. Wiem jak to wyglądało chwilę temu, teraz po prostu muszę zrobić mały zabieg. Ketonal. Jakoś idę. Trochę jakbym miał mega płaskostopie, ale idę, a w miarę jak środki przeciwbólowe zaczynają działać jest coraz lepiej. Przechodzimy przez jakieś pastwisko ogrodzone pastuchem elektrycznym (później się dowiedzieliśmy, że tam byki były). Aha chmury znowu na wierzchołkach gór, więc znowu widoki zapierające dech w piersiach. Zanim dotarliśmy do kolejnego PK ból wrócił i już była bardziej dobra mina do złej gry. Na 7 PK – Góra Szybowcowa, 87 km rezygnujemy. Zastanawiam się cały czas czy nie była to zbyt pochopna decyzja, czy faktycznie wtedy tak bolało, że nie dałem rady już maszerować, czy zmęczenie robiło swoje. Chyba jednak to ten mały paluszek narobił takiego kłopotu, bo na innych zawodach już zdarzało się tracić paznokcie i robić 100km nabawiając się różnych obtarć i pęcherzy, ale jeżeli tutaj na kilku kilometrach miałem problem iść luźno i wyprzedziło nas z 30 osób, a do pokonania był jeszcze ponad maraton z podejściami i niemniejszym błotem to chyba zdrowy rozsądek wyjątkowo wziął górę. Szkoda, tym bardziej, że Ewa miała taką moc, że przez większość czasu mnie jeszcze poganiała. Bez obrażania się na Kotlinę po prostu musimy tutaj wrócić, a jak się uda to najlepiej za rok.

Góra Szybowcowa zdobyta

Góra Szybowcowa zdobyta

Z PK7 schodzimy jeszcze do Jeżowa Sudeckiego, gdzie był 4 Punkt Transportowy. Tutaj doceniłem takie punkty i komfort psychiczny które dają miejsca z których zawiozą Cię do bazy. Tym się różni Przejście od większości imprez, że nie musisz się obawiać, że w środku nocy na jakiejś wsi brakuje Ci sił i jedyna opcja powrotu do bazy to łapanie okazji. Można wygodnie rozsiąść się na przystanku i oczekiwać na przyjazd busa porażki. Czy tam hańby. Nie pamiętam, ale spodobało mi się wtedy to określenie.

Chowam się przed busem porażki

Chowam się przed busem porażki

Trochę kilometrów w nogach nabite

Trochę kilometrów w nogach nabite

Podsumowując. Niepotrzebnie się rozpisałem. Pozostaje niedosyt, impreza super, już się nie dziwię ludziom od których słyszałem opowieści, że przechodzą tą trasę 4, albo 12 raz, albo robili ją zimą, albo w odwrotną stronę, albo po prostu startują i idą mimo, że nie mają pakietu, numerka startowego, cateringu na trasie i zwózki busem. To jest na prawdę wyjątkowa impreza i po prostu trzeba wrócić… Jak Tommy Lee Jones w „Ściganym”!

Posted on 27/09/2021, in Biegi, Górki i pagórki and tagged , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , . Bookmark the permalink. 8 Komentarzy.

  1. Artur Szymanowski

    Szkoda, że nie udało się przejść całej trasy, ale chociaż będzie większa motywacja by wrócić 😉 Ja brałem udział w edycji VIII, więc już równo dekadę temu. Ale ten czas leci. Ale z jednym się zgodzę, że dzięki brakowi oficjalnej klasyfikacji, ta impreza ma taki właśnie przyjemny charakter.
    U mnie start był o 20tej, więc cały grzbiet Karkonoszy to wędrówka nocą. Też miało swój klimat.

    Co tam do KGP Ci zostało?

    • Wkurzyłem się, że taka drobnostka może tak utrudnić marsz. Z KGP muszę odwiedzić jeszcze góry Złote i Bialskie.

      • Artur Szymanowski

        To już niewiele z KGP zostało. Musisz się zebrać i będzie komplet 😉

      • Pierwotnie to mieliśmy tego lata tam jechać na kilka dni, ale covid-srovid, później pogoda deszczowa. Wolę poczekać do przyszłego roku, zwłaszcza, że nie mam jakiegoś mega ciśnienia na KGP. To bardziej pretekst żeby poznać nowe pasma.

  2. Artur Szymanowski

    To tak samo jak u mnie, szczyty z KGP były tylko pretekstem by się gdzieś pojawić i poznać pasmo. Zawsze to dobra okazja by wybrać się w daną okolicę.

  1. Pingback: Sudecki rest | Turystyka górska i wspinaczka

  2. Pingback: Słaba płeć? Nie sądzę. Odcinek drugi. | Turystyka górska i wspinaczka

  3. Pingback: Korona Gór Polski – podsumowanie | Turystyka górska i wspinaczka

Autora najbardziej cieszą komentarze...