Sudety po raz trzeci


Dzień Dobry!

Dzień Dobry!

To był nasz pierwszy wspólny urlop w tzw sezonie wakacyjnym. Pogoda szczęśliwie dopisała, chociaż muszę przyznać, że szczęścia do niej nam nie brakowało.

Ale po kolei. Relacje zacznę od piątkowego, spontanicznego wypadu w skały i po walce poprowadzeniu Komtur za VI. Wydawało mi się, że już kiedyś robiłem tą drogą, ale po wstawieniu się i kolejnych odpadnięciach zrozumiałem, że była to jednak biała plama na tej ścianie. Piszę była, gdyż po kilku próbach i przewędkowaniu droga puściła. 30 cm od stanowiska – barierki, moja odwaga spadłą do zera i trzymając się chwytu nie mogłem się przełamać żeby pokonać po małych dziurkach na stopy, ostatni kawałek drogi. Długo stałem i kombinowałem w miejscu, jeszcze parę minut i pewnie bym spadł, na szczęście zebrałem się w sobie i wykonałem te dwa ostatnie ruchy. Oprócz tego ćwiczyliśmy trochę technikę na innych droga w okolicach VI, ale co z tego jak teraz mam takie zakwasy, że dzisiaj zamiast korzystać z pogody, leżałem na kanapie…

Wracając do części górskiej urlopu – do Międzygórza dotarliśmy w poniedziałek i miejscowość, polecam wszystkim fanom górskiego wypoczynku. Z każdej strony góry, gęsta sieć szlaków, sporo restauracji i barów, ceny przyzwoite, a cała okolica przypomina trochę bardziej cywilizowane Bieszczady. Tłumów nie ma, kosze na szlakach i ogólnie panujące rozluźnienie. W czasie tygodniowego pobytu udało nam się zaobserwować takie ciekawostki w Międzygórzu jak odpalanie Subaru na pych, piwo po 20 (butelka 0,33l) i rozmowę dwóch kucharek podczas przerwy na papierosa  w pizzerii na tarasie:

-Ty, patrz jedzą twoją pizze!

-A, ci twoje zapiekanki.

-I jeszcze nie padli?

Jak w „Poranku Kojota”, moja pizza była chyba dobra:)

Poniedziałek:

Zwiedzanie Lądka Zdroju… jeżeli można nazwać szukaniem normalnej restauracji wśród zamkniętych i zniszczonych budynków na starówce.
Zakwaterowanie się i zwiedzanie lokalnych punktów gastronomicznych w towarzystwie Opata.

Wtorek:

Śnieżnik 1426 m n.p.m.

Nie budzimy się jakoś specjalnie wcześnie, pakujemy co potrzebne i wyruszamy długim, zielonym szlakiem z Międzygórza, przez Górę Parkową, przełęcz pod Smrekowcem itd. Szlaku nie zaliczę do specjalnie urodziwych, chyba tylko raz przez drzewa było widać jakieś wzniesienia, ale za to las sam w sobie bardzo ładny. Jak tylko ktoś planuje jechać w góry, oglądać drzewa to polecam. Schronisko mijamy siłą rozpędu i drzemy prosto na szczyt. Z wierzchołka niestety za wiele nie widać, temperatura sprzyja mocnemu parowaniu i występowaniu nagłych i lokalnych załamań pogody co dobrze widzimy patrząc ze szczytu ku zachodowi. Krótka sesja i schodzimy do schroniska na pyszne naleśniki. Przy schronisku niespodzianka – ktoś podjechał aż dotąd… Tico. Polak potrafi!

Zejście czerwonym szlakiem, o wiele bardziej stromym i mimo nosidełka u mnie na plecach i plecaka u Ewy czas mamy całkiem dobry i co chwilę kogoś na szlaku wyprzedzaliśmy (nie tylko w dół).

To na prawdę ładny las

To na prawdę ładny las

Nad ruinami wieży zbierają się ciemne chmury

Nad ruinami wieży zbierają się ciemne chmury

Kierownik Wyprawy wskazuje mi którą drogą mam wejść na szczyt

Kierownik Wyprawy wskazuje mi którą drogą mam wejść na szczyt

Widoki z wierzchołka

Widoki z wierzchołka

Kozie Skały

Kozie Skały

Środa:

Jagodna 977 m n.p.m.

Przyznam uczciwie, że na Jagodną i w ogóle w Góry Bystrzyckie chciałem jechać tylko po to żeby ją odfajkować do KGP. Ruszamy z Przełęczy nad Porębą, kilkadziesiąt metrów ścieżką w lesie pod górę i dochodzimy do utwardzonej drogi szerszej niż nie jedna w mieście… o co chodzi, myślałem, że jesteśmy w górach! Niestety zdecydowana większość szlaku wygląda właśnie tak – droga, po bokach drzewa, w tle zamiast ptaków słychać piły leśniczych, a poza jednostkami które zdobywają KGP, łatwiej niż zwierzęta spotkasz tu zbieraczy jagód na masową skalę i ciężki sprzęt karczujący las. Przechodzimy przez Jagodną gdzie spotykamy jedynego turystę, Sasankę która tak na prawdę nie istnieje i jest niższym wierzchołkiem Jagodnej i Sasina. Po drodze łapie nas deszcz i burza więc ostatnie kilkaset metrów pokonujemy delikatnie mówiąc żwawo. Bardzo miłym zaskoczeniem okazało się natomiast schronisko, do którego również podchodziłem z dystansem. Duże, ciemne, a w środku niespodzianka. Klimat, obsługa, szachy, książki, chwytotablica, plakaty i gadżety upamiętniające Dżapan Race’y z poprzednich lat, sporo miejsca i kącik dla dzieciaków, a tuż obok sofy gdzie można się wygodnie rozsiąść. Ale najlepsze i tak jest jedzenie, obydwoje z Ewą zgodnie przyznaliśmy, że nie znamy ani jednej restauracji w której każde danie powala na kolana, warto tutaj się zatrzymać chociażby tylko po to żeby wrzucić coś na ząb, a porcje są dużo większe niż wskazują na to ceny, do tego udekorowane jak w najlepszych restauracjach przy rynku. Grule z gzikiem, Kotlet Chatarki, Racuchy z jagodami, kto jadł w Jagodnej ten wie o czym mówię. Powrót żółtym szlakiem, trawersującym od zachodu zbocza Jagodnej, opcja tylko trochę ciekawsza i  dopiero pod koniec zobaczyliśmy pierwsze zwierzę – zakolczykowaną czarną owcę.
Odnośnie całych Gór Bystrzyckich, rzuciło mi się w oczy jeszcze jedno, a utwierdziłem się w tym jeszcze później, że jest tu niepojęte nagromadzenie ambon. Wygląda jakby rywalizowali z Brzegami o organizację Światowych Dni Młodzieży i każdemu księdzu chcieli przygotować osobną ambonę. Stoisz przy jednej, a widzisz przed sobą dwie kolejne! Na co w tych lasach polują, jak poza drwalami szwęda się tam tylko jedna owca.

Ambona na szczycie Jagodnej

Ambona na szczycie Jagodnej

Kwintesencja schroniska Jagodna - tempo w jakim płynie czas, Dżapan Race i jedzenie

Kwintesencja schroniska Jagodna – tempo w jakim płynie czas, Dżapan Race i jedzenie

Mama, patrz - pójdziemy tędy, tędy, tędy...

Mama, patrz – pójdziemy tędy, tędy, tędy…

Czwartek:

Czarna Góra 1205 m n.p.m.

Po niewielkiej Jagodnej przyszła pora na coś wyższego, ale dla ulżenia plecom zamiast nosidełka bierzemy wózek.
Na Czarną Górę idziemy drogą którą częściowo przebiega czerwony szlak rowerowy, który nie do końca pokrywa się z tym na mapie. Po ostatnich dniach z blisko 20 kilogramami na plecach, wypychanie wózka pod górę jest jak odpoczynek. W wyższych partiach pojawiają się widoki na Górę Igliczną i okoliczne wzniesienia, a schody zaczynają się od wieży przekaźnikowej gdzie kończy się droga i zielony szlak prowadzi po kamieniach stromo przez las. Na szczęście mamy doświadczenie w takich manewrach – Ewa bierze Norberta na ręce, ja wózek i zasuwamy pod górę. Na szczycie spotykamy trochę osób, co nie jest regułą w Sudetach, po wyjściu na wieżę widokową otwiera się panorama na otaczające szczyty, niestety Śnieżnik schował się za chmurą. Na szczyt można wejść z dwóch stron, lub wjechać kolejką i podejść 100 metrów. Podczas zejścia zastanawialiśmy się jak nie wstyd młodym ludziom wjeżdżać kolejką która się nazywa „Babcia” i na podejściu 100 metrów od stacji do szczytu robić postój na odpoczynek?

Dodam jeszcze w ramach ciekawostki jak żona wzięła mnie na piwo popołudniu. Po standardowej propozycji skosztowania zimnego, czeskiego poszliśmy szukać baru… W inną stronę niż zwykle, bez telefonu, GPS, mapy, aparatu, w sandałach. Przepraszam, ja bez telefonu i nie mogłem zarejestrować trasy którą zrobiliśmy. Najpierw ostro pod górę. Skończyły się zabudowania zaczął się las. Mówię, że myślałem, że idziemy na piwo. A widziałeś gdzieś tu jakieś piwo? No to idziemy dalej…jakieś domki, znowu las, gubimy szlak, trafiamy na jakieś strome zbocze, nie da się zejść, podchodzimy z powrotem, po drodze spotykamy luźno biegające konie, a po pewnej wizycie w Chochołowskiej wiemy do czego konie mogą być zdolne. Błądzimy dalej, kolejne domki w lesie, tym razem wyglądają jak z jakiegoś taniego horroru, idziemy drogą w dół, droga skręca do ów domów, zawracamy, idziemy przez las i wychodzimy w końcu na drugim końcu Międzygórza. Pewnie mnie zabije jak przeczyta ten wpis i że o tym wspomniałem, dlatego zaznaczę jeszcze raz, że mnie się podobało, ale mogliśmy wziąć chociaż aparat bo widoki były super.

U nas tak wygląda standardowy lajcik w górach:)

U nas tak wygląda standardowy lajcik w górach:)

Igliczna i Sanktuarium MB Śnieżnej widziane z wieży widokowej

Igliczna i Sanktuarium MB Śnieżnej widziane z wieży widokowej

Piątek:

Wschód słońca na Śnieżniku i Igliczna 845 m n.p.m.

Mało mi było ostatnio, nie prędko pewnie wrócę w te rejony, a na wschodzi w górach nie byłem od 100 lat, więc budzik ustawiam na 2:10, wg mapy mam 3 godziny na szczyt, wschód ma być o 5:18, czyli standardowo skracając czas będę miał zapas i zdążę na początek przedstawienia. Wstaję od razu, zbieram się w 10 minut i ruszam. Idę szybko, jest tak ciepło, że bluzę mogłem zostawić w plecaku, ale mniejsza z tym. W centrum mijam młodych imprezowiczów których mój widok wyraźnie zdziwił, kawałek dalej dwie sarny biegają po mieście, po kilkunastu minutach jestem już w lesie i prowadzi mnie pośród ciszy światło czołówki. Przynajmniej dopóki nie usłyszałem z ciemności NIE PO GAŁACH! Adrenalina mi skoczyła, nie widzę kto krzyczy, a za chwilę mija mnie jakiś wyluzowany gość który szedł sobie drogą w lesie bez żadnej latarki, ani bez telefonu. Spoko, jak miałem jakąś godzinę później podobne spotkanie, tutaj już był jeden telefon do oświetlania drogi na trzy osoby to już się śmiałem w sobie i zastanawiałem kogo jeszcze spotkam. W międzyczasie przeszedłem odbicie szlaku w prawo, próbowałem je namierzyć, ale oznakowanie do najlepszego się nie zalicza, dodatkowym utrudnieniem była mgiełka unosząca się nad potokiem który płynął przy drodze, stwierdzam, że lepiej iść dalej drogą, zwłaszcza, że wg. mapy doprowadzi mnie na Przełęcz Śnieżnicką.
W ramach dodatkowych atrakcji udało mi się jeszcze zgubić, środek nocy, ja sam, las w górach, dróżek sporo, coś pięknego po prostu. Po bieganiu tam i z powrotem i robieniu dodatkowych metrów w pionie w końcu znajduję właściwą drogę i żeby zdążyć na wschód muszę już resztę drogi biec prawie cały czas (czwarty dzień łażenia po górach). Przeszło mi przez myśl oczywiście żeby rozłożyć się niżej przy schronisku z piwem które miałem w plecaku i tam podziwiać wschód, ale to jednak nie to samo co szczyt.
Zmęczony i spocony wbiegam na szczyt jeszcze z zapasem czasu, chłodny wiatr na mokrych plecach sprawia, że z zimnego piwa rezygnuję i zaczynam focić. Później dochodzi jeszcze jedna osoba ze schroniska i można się już od razu dzielić wrażeniami jako *ujowy wschód słońca, chmury, mgły, a zamiast spać to człowiek wstaje w środku nocy.

Po spektaklu zbiegam bo obiecałem, że na 7 będę z powrotem (wszak żona też chce mieć urlop od zajmowania się dzieckiem 24/h). Po drodze spotykam przy nota bene Kozich Skałach, małe stadko kozic. Jest to podobno jedyny rejon poza Tatrami gdzie występują. Robię szybkie zdjęcia i nie płosząc ich biegnę dalej, motywacja jest o tyle większa, że gna mnie do kibelka, więc w pensjonacie melduję się punktualnie i o dziwo, Towarzystwo jeszcze śpi.

Zaczyna się wchód

Zaczyna się wchód

Myślałem, że to na tym słupie miał stać słoń

Myślałem, że to na tym słupie miał stać słoń

Cisza

Cisza

Widok na wschód

Widok na wschód

Coś się zaczyna dziać

Coś się zaczyna dziać

Wszystko dobrze, tylko chmur trochę za dużo

Wszystko dobrze, tylko chmur trochę za dużo

W końcu wyszło słońce, zaraz się schowa za kolejną chmurą

W końcu wyszło słońce, zaraz się schowa za kolejną chmurą

Ruiny wieży o wschodzie

Ruiny wieży o wschodzie

Ciąg dalszy wschodu

Ciąg dalszy wschodu

Kopuła szczytowa i ruiny wieży

Kopuła szczytowa i ruiny wieży

Po kawie, solidnym śniadaniu i prysznicu, zbieramy się na Igliczną, ot taka krótka wycieczka z której znowu wyszło ponad 10 km. Szlak prowadzi obok pensjonatu w którym mieszkamy, przez stadninę koni (normalnie otwiera się bramkę i przechodzi przez ich pastwisko), dalej mijamy okazałą tamę i stromo wznosimy się w górę. Pod szczytem Sanktuarium MB Śnieżnej z super panoramą na Góry Bystrzyckie, my jednak zatrzymujemy się w sąsiednim budynku czyli schronisku na Iglicznej. Takie niepozorne miejsce, a widoki na masyw Śnieżnika, przed schronem ogród, taras i ławeczka na której siedziało akurat dwóch jegomościów którym pozazdrościłem trochę, że od rana siedzą w takim super miejscu, piją zimne, świeże piwo i nie muszą się nigdzie spieszyć. Zdobywamy jak należy Igliczną, miał być później Ogród bajek, ale Norbert przysnął w nosidle więc idziemy od razu przez Wodospad Wilczki na obiad.

30 metrowa tama w Międzygórzu, podczas powodzi w '97 okazała się za niska

30 metrowa tama w Międzygórzu, podczas powodzi w ’97 okazała się za niska

Widoki ze schroniska na Iglicznej

Widoki ze schroniska na Iglicznej

W ramach wypoczynku jedziemy jeszcze raz na obiad do Jagodnej i  zwiedzamy później ruiny zamku Szczerba. Miała być jeszcze Solna Jama, ale ze względu na pogarszającą się pogodę rezygnujemy.

Ruiny zamku Szczerba

Ruiny zamku Szczerba

Widok z okolic zamku na Góry Bardzkie

Widok z okolic zamku na Góry Bardzkie

W tle Trójmorski Wierch

W tle Trójmorski Wierch

Chciałeś to dźwigaj

Chciałeś to dźwigaj

Sobota:

Kłodzka Góra 763 m n.p.m. i Szeroka Góra 765 m n.p.m.

Przy okazji drogi powrotnej na dobicie zostawiliśmy sobie Kłodzką Górę, dzień wcześniej Ewa wyszperała informację w internecie, że teraz za najwyższą uchodzi Szeroka Góra, trzeba iść! Na szczęście szczyty oddziela od siebie tylko ok 400 metrów i jedna przełęcz i co ciekawe – najwyższy szczyt pasma nie jest zaznaczony na mapie.

Podejście zaczynamy z Przełęczy Kłodzkiej, ostro się wznosimy i zdobywamy Podzamecką Kopę, a dalej już łagodniej przez Grodzisko, Jelenią Górę, Trzy Granice na najwyższe dwa szczyty Gór Bardzkich. Na szlaku spotykamy sporo osób, wszyscy idą tam albo zdobywać Kłodzką Górę, albo Kłodzką Górę kiedyś zdobyli i teraz biegną odfajkować Szeroką Górę. Super było takie starsze małżeństwo które biega po górach i w krótkiej rozmowie wyszło, że chcą zdążyć jeszcze na Wielką Sowę i Borową.

Przełęcz Kłodzka

Przełęcz Kłodzka

W okolicach szlaku znajduje się sporo dawnych słupków granicznych

W okolicach szlaku znajduje się sporo dawnych słupków granicznych

Miejscami nawet coś widać

Miejscami nawet coś widać

Wczasy na 110%, najwyższe szczyty trzech pasm zdobyte!

Wczasy na 110%, najwyższe szczyty trzech pasm zdobyte!

Posted on 01/08/2016, in Górki i pagórki, Wschody, Wspin and tagged , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , . Bookmark the permalink. 4 Komentarze.

  1. Artur Szymanowski

    Pod schronisko pod Śnieżnikiem wiedzie droga dojazdowa, więc z tym autem to bym nie przesadzał 😉 Tam zazwyczaj jakieś auta stoją. Chociaż fakt, zazwyczaj bardziej „poważne”.

    Ja w Bystrzyckich widziałem jeszcze bezpańsko chodzące konie, więc może na nie 😉

    „Pewnie mnie zabije jak przeczyta ten wpis i że o tym wspomniałem, dlatego zaznaczę jeszcze raz, że mnie się podobało, ale mogliśmy wziąć chociaż aparat bo widoki były super.” – I to piwo, na które szliście też by się przydało 😛

    „Myślałem, że to na tym słupie miał stać słoń” – Nie, nie. Słoń ma się dobrze na słupie po czeskiej stronie. Kawałek poniżej szczytu. Taki spory kawałek, ale jak się stanie odpowiednio i wie gdzie patrzeć, to można go dostrzec.

  2. Nie ma wyjścia w takim razie. Muszę iść jeszcze raz żeby odnaleźć tego słonia, może teraz dla odmiany zimą:)

  1. Pingback: 4 lata Summitate | Turystyka górska i wspinaczka

  2. Pingback: Korona Gór Polski – podsumowanie | Turystyka górska i wspinaczka

Autora najbardziej cieszą komentarze...